niedziela, 19 lipca 2020

Rozdział 5

Lato. Lipiec. Wtorek. Godzina 18:20. 

Lato we Francji jest leniwe, pełne słońca i jakieś takie przewidywalne. Inaczej jest nad morzem, inaczej w górach, ale Paryż zawsze wydaje się taki sam. W tym roku wyjątkowo pogoda przybrała inny przez nikogo nieprzewidywany wyraz. Gwałtowne burze i rzęsisty deszcz rwały dni na strzępy. Nie inaczej było dzisiaj. Patrzyła na obraz za oknem z lekkim niepokojem, od kilkunastu minut niebo przypominało bardziej mityczną granatową grozę niż sielankowe pejzaże. Wiatr potęgował, silną już bez niego, ulewę, a pioruny bezlitośnie przecinały ciemne chmury. Im dłużej patrzyła, tym bardziej stawała się nerwowa, aby pozbyć się tego uczucia rozejrzała się po swoim starym pokoju, szukając czegoś co odwróci jej uwagę. Podeszła do jednej z szafek czując w nogach nieprzyjemne mrowienie, spowodowane długim siedzeniem. Zacisnęła dłonie na uchwycie i zamknęła oczy. Chwilę później mrowienie ustało. Otworzyła szafkę i wyjęła z niej małą drewnianą szkatułkę. Nie miała żadnych zdobień. Była zwyczajna. Otworzyła ją i wyjęła z niej posrebrzany klucz, który służył do otworzenia innej szafki. Wspięła się na palce i z wysiłkiem otworzyła front. Wyciągnęła ze środka średniej wielkości pudełko w szarym kolorze. Najprawdopodobniej było czymś oklejone, bo na bokach były nierówności, a krawędzie nie były idealnie przycięte. Przełożyła pudełko pod pachę i znów wspięła się na palce by pchnąć drzwiczki i zamknąć szafkę. Nie zdążyła ich dobrze złapać i spadły na właściwe miejsce z trzaskiem odbijając się jeszcze. Nie było to nic nowego. Po prostu potwierdziły przyjęte prawa fizyki. Nie myślała o tym wtedy. Zadowolona, że udało się jej poradzić z szafką sięgającą niemalże sufitu. Wróciła spokojnie na kanapę i usiadła po turecku. Chwilę trzymała w dłoniach pudełko czując szorstką fakturę. Doskonale pamiętała jak kilka lat temu pracowała nad nim by zakryć wszystkie fantazyjne wzory. Pod szarym papierem kryły się różnorakie esy floresy we wszystkich odcieniach różu. To byłaby bardziej kompozycja dla Aelity niż dla niej. Nie lubiła różu. Ten kolor kojarzył się jej z modą panującą w Japonii. Kochała swoją kulturę, ale wraz z wyjazdem z Kioto czuła się obco w kolorowych strojach. Aelita trochę zmieniła jej spojrzenie, ale nie na tyle by mieć coś w szafie w tym kolorze. Róż zawsze był i będzie dla niej czymś odpychającym. William również go nie lubił. 
Kiedy kupowała to pudełko panowała moda na róże i fiolety. Na wystawach sklepowych królowały akcenty w tych kolorach. Obojętne czy były to sklepy odzieżowe czy meblowe. Francja tonęła w różach i fioletach. Musiała zatem kupić to różowe "coś". Z odrazą niosła je w przeźroczystej reklamówce. Przeklinała swoją głupotę. W wieku 12 lat wszystko się wyolbrzymia. 
Teraz ostrożnie zdjęła pokrywę pudełka i odłożyła na podłogę. W środku były jej dwa zeszyty i kilkadziesiąt zdjęć. Zeszyty były jej pamiętnikami w których jeszcze niedawno pisała. Właściwie dokładnie do czasu jej zamieszkania z Williamem. Na fotografiach uwieczniona została jej rodzina, ale nie tylko. Na samym dnie oddzielone specjalną kartką leżały zdjęcia ze szkoły. Uśmiechnęła się widząc na pierwszej fotografii ją samą przed pierwszym wyjściem do szkoły. Zaczynała szóstą klasę. Nie znała wtedy nikogo. Po jej policzkach popłynęły łzy. Kolejne zdjęcia były z już z jej przyjaciółmi. Dobrze pamiętała dzień w którym zrobiono fotografię, którą trzymała w dłoniach. Wycieczka do muzeum Victora Hugo była jej prezentem na 16 urodziny. Znali ją tak dobrze. Kochała literaturę francuską, a jeszcze bardziej okres w którym tworzył Hugo. Dom w którym kiedyś mieszkał został przekształcony w miejsce dla turystów. Był piękny. Pełen klimatycznego romantyzmu francuskiego. Jej marzeniem było zobaczyć go na własne oczy i poczuć cudowną aurę tego miejsca. Dzięki jej przyjaciołom mogła tego doświadczyć. Żałowała jedynie, że nigdy nie udało się jej zobaczyć drugiej posiadłości położonej w Guersnsey. Tamten dzień, był jednym z najpiękniejszych i najważniejszych w jej życiu. W tamtym momencie czuła się szczęśliwa. I była. Teraz to jedynie wspomnienie. Jej myśli przerwał dźwięk dzwonka do drzwi. Przez myśl przeszło jej od razu, że trzeba nie lada determinacji do odwiedzin w taką pogodę. Zaciekawiona wyszła na korytarz, jednocześnie słysząc, że drzwi otwiera jej brat. Zanim dotarła na dół dobiegł ją dobrze znany głos. William. Co on tam robił? Po raz kolejny. Wyglądał nonszalancko tak jak zawsze. Jego włosy były lekko zwilżone przez padający deszcz. Nie ociekał jednak wodą, co nieco ją zdziwiło. 
-Nie ma jej i nie będzie- Hiroki warknął patrząc spod przymrużonych oczu na swojego niedoszłego szwagra. Niestety to nie przekonało Williama. Głównie dlatego, że zdanie Japończyka nie robiło na nim żadnego wrażenia, pośrednio również dlatego, że dostrzegł Yumi na schodach już przed samą informacją. 
-Yumi... Wiem, że chcesz wrócić- Uśmiechnął się czarująco.  Nie chciała. 
-Zostaw ją w spokoju- Popatrzył na Hirokiego z politowaniem. Jedno spojrzenie przelało czarę goryczy. Japończyk rzucił się do przodu na chłopaka stosując ćwiczoną wiele razy pozycję walki. William poczuł mocne uderzenie, a jego ciało przeszył potężny ból. Nie spodziewał się ataku, ani też wyjątkowo skutecznej techniki brata Yumi. Usłyszał jej krzyk przerażenia. Zanim zdążył się wyprostować i oddać cios, Hiroki ponownie zaatakował wbijając kolano w bezbronnego przeciwnika. Następnie chwycił go za ubrania i bez żadnej skruchy wyprowadził z domu na zalane wodą schody, następnie zamykając drzwi. Stała oszołomiona na schodach. Nie wiedziała jak ma się zachować. Nie spodziewała się walki. Nie spodziewała się jej przynajmniej po Hirokim. Był dużo niższy niż William i dużo chudszy. Zatem czy to co przed chwilą widziała nie było prawdą? A jednak przyśpieszony oddech jej brata upewnił ją w przekonaniu, że to nie był sen. Wzdrygnęła się lekko na dźwięk potężnego grzmotu. Popatrzył na nią lekko zmartwiony.
-Przepraszam Yumi, ale należało mu się jak nikomu innemu- westchnął. Nie czuł się winny. 
Nie mogła wykrztusić z siebie słowa wciąż zszokowana. Jej mały brat właśnie pobił Williama. Uderzyła ją rzeczywistość. Hiroki dorósł, a ona nawet nie zauważyła. Już nie był małym chłopczykiem.
Ale kiedy do cholery nauczył się tak bić? I to jeszcze mało spotykaną techniką, którą widziała jedynie kilka razy w życiu. Nikt z jej dawnych znajomych nie praktykował tego rodzaju walki, z resztą wątpiła czy w ogóle ktoś ją z nich zna. 
-Skąd znasz shōrin-ji kenpō Hiro?- zapytała niemal bezgłośnie. Zmieszał się nieznacznie. Kryło się za tym coś więcej. 
-Jim mnie nauczał jeszcze w Kadic- odpowiedział, jednocześnie dodając- Sorry siostra, ale muszę już iść. Umówiłem się z Johnnym, że zagramy w drużynie przeciw jego kolegom. 
Patrzyła jak znika za drzwiami, jednocześnie czując jakby była w środku szalejącej na zewnątrz burzy. William się nie poddał. To nie było nowe. Hiroki doskonale znający sztuki walki. To było zdecydowanie nowe. Jak i fakt, że nie powiedział jej prawdy. Jim nie uczył tego rodzaju walki. I wiedziała o tym doskonale. Wróciła do swojego pokoju. Zdjęcie sprzed domu Victora Hugo leżało tam gdzie je zostawiła. Spojrzała na nie jeszcze raz. Tak wiele zmieniło się od tamtego dnia. Jej ostatnie urodziny spędziła sama w mieszkaniu. William musiał koniecznie gdzieś wyjechać w swoich interesach, co nie dziwiło jej ani trochę, ale wciąż bolało. Dostała czerwone róże, których nie znosiła, i drogi naszyjnik. Jakby to miało wynagrodzić jej, że jest sama. Nie mogła pojechać nigdzie, bo i tak by się dowiedział. Zawsze kończyło się tak samo. Delikatnie zaczęła zbierać zdjęcia z podłogi. Były tylko dowodem na to co było kiedyś. A teraz jest teraz. William miał rację. 

Kolejny dzień okazał się być przeciwieństwem poprzedniego. Słońce delikatnie grzało jej twarz, kiedy szła nieśpiesznie chodnikiem. Deszcz ożywił miejską roślinność. Czuła rześkość mimo wysokiej temperatury.  Weszła do mieszkania i od razu ogarnęła ją ostra cytrusowa woń. Jego perfumy. Uwielbiała ten zapach. Kiedyś sama mu taki wybrała. On tak po prostu się do niego przyzwyczaił. Od kilku lat wybierał ten sam. Jeszcze miesiąc temu było jej to obojętne. Częściej też czuła od niego woń alkoholu niż perfum, ale teraz wspomnienia zrobiły swoje. W kuchni zastała stertę brudnych naczyń. Przecież on nie ma czasu na takie pierdoły. Dziwne tylko było to, że nie jadł na mieście. Przeszła do ich sypialni. Była zasłonięta, ale i tak przebijały się słoneczne promienie. Nic dziwnego. Niedługo miała wybić dwunasta. Pociągnęła za sznureczek i odsłoniła okno. Zmrużyła oczy pod wpływem mocnego słońca. Szybko odwróciła się plecami, ale obraz zasłaniały jej różnokolorowe plamki. Mrugnęła kilka razy i wszystko wróciło do normy. Podeszła do szafy i ją otworzyła. Ubrania, których nie zabrała, leżały na miejscu. Nagle usłyszała szczęk otwieranego zamka. Ktoś wszedł do domu. Była przerażona. Nie chciała go spotkać. Zamarła i czekała, ale miała pecha. Zapomniał tylko swoich dokumentów. Tylko i aż. Wpadł do sypialni i stanął jak wryty w ziemię. Nie spodziewał się jej. Przynajmniej nie tak szybko. Uśmiechnął się i rozłożył ramiona. Rzucił koszulkę na łóżko i powoli ruszył w jej kierunku, ale równo z nim ona zaczęła się cofać. Strach malował się w jej oczach, a usta wygięte były w grymasie. W końcu dotknęła dłońmi parapetu. Jej droga się skończyła. Obok jej nóg stało łóżko, później było skrawek wolnego miejsca i szafa. Nie mogła uciec. Złapałby ją przy drzwiach. Wystarczyłoby żeby tylko się obrócił. Nie miała wyjścia jak się poddać. A on? Zbliżył się do niej i tylko ją przytulił. Zwyczajnie przytulił ją do swojej klatki nagiej klatki piersiowej. Nie odwzajemniła gestu. Była zbyt spięta. W mieszkaniu panowała cisza. Dzięki temu słyszała miarowe bicie jego serca. Stali tak kilka minut. On trzymający ją w objęciach jak lalkę. Ona sparaliżowana strachem bezwładna w jego rękach.W końcu się poddała. Objęła delikatnie rękoma jego ciało i mocniej przyciągnęła do siebie. Pogłaskał ją po plecach i odsunął. Ucałował ją w czoło i znów przytulił. Jej strach powoli zastąpiło zdziwienie. Nigdy, nawet na początku nie był tak czuły w stosunku do niej. Nie okazywał jej wylewnie swoich uczuć.
-Wiedziałem, że wrócisz- szepnął wprost do jej ucha. Był szczery. Jak nigdy wcześniej.
-Nie wróciłam- odpowiedziała cicho. Próbowała zabrzmieć pewnie, ale głos niebezpiecznie jej zadrgał. Rozczulił ją swoim zachowaniem. Ponownie ujął urokiem. Ponownie omamił.
-Zostań ze mną. Będę częściej w domu. Częściej dla Ciebie-Tego pragnęła i on o tym doskonale wiedział.
-Nie.. Ja.. Nie mogę William- Odepchnęła go gwałtownie i zmierzyła zawistnym wzrokiem. Role się odwróciły. To on był zdziwiony, ale nic poza tym. Czuł, że i tak wygrał. Omiótł wzrokiem jej postawę i pokręcił głową. Wyprostowana zaciskała mocno pięści i przygryzała dolną wargę. Była zła tego był pewien, ale nie zadałaby mu fizycznego bólu. Była niższa. Wyglądała jak patyczek. Gdyby sytuacja była lżejsza zaśmiałby się na głos, niestety walczył o jej obecność. Nie mógł pokazywać nadmiernej radości.
-Możesz. Zostań- powiedział delikatnie i pogłaskał ją po ramieniu.-Rozluźnij się.
-Przestań- Odsunęła się do tyłu i boleśnie poczuła zimną ścianę budynku. Posłał jej tylko przepraszające spojrzenie. To nie był William, którego znała. Coś było nie tak. Po chwili poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię, zdziwiona odwróciła głowę, a William i mieszkanie zaczęło znikać. Zapanowała ciemność. Otworzyła oczy i wszystko stało się jasne. To był tylko sen. 
-Zjesz z nami kolację?-zapytała jej mama. Pokiwała głową podnosząc się do pozycji siedzącej i przyciągając kolana do klatki piersiowej. To było takie realistyczne, a jednocześnie zbyt piękne. William taki nie był. Niestety.
---------------------------------------------------------
Inspiracje:
"Le chant du crépuscule" Ombre de la Lune (serwis fanfiction.net) 
"Bateau ivre" Rimbaud
Co do shōrin-ji kenpō, to dość losowy wybór. Domyślam się, że może to być nieco naciągane, ale proszę o wyrozumiałość, bo jestem laikiem w sztukach walki.